Zacznę od tego, że? Że mi się nie chce, dziś całego alfabetu układać :-) Ma prawo mi się nie chcieć. Co innego aktualnie mnie zajmuje, zmienia moje priorytety.
A są to kolory, a właściwie jeden kolor ;-)
Kolory! Wszystkie mają znaczenie... poszerzają bądź zwężają naszą przestrzeń fizyczną i emocjonalną. Kolory nas kształtują... mają swoistą moc w kreowaniu naszego wizerunku, subiektywnego postrzegania świata. Kolor potrafi koić, zbulwersować, roznamiętnić, podniecić... uspokoić... doprowadzić do śmiechu i do łez.
Inny kolor widzimy w smutku, samotności... inny w radości... inny w tańcu, inny w żałobnym pochodzie. Tak to już jest, że kolor jest wszędzie. I ja mam to szczęście, że od najmłodszego dzieciuszka zauważałam kolory i umiałam dostrzegać finezyjne odcienie, blaski każdego koloru oddzielnie... i też razem połączonych.
Moim przewodnim kolorem w życiu jest CZERWIEŃ.
Z czerwienią w huczącej głowie, ryczącym sercem szłam, idę, raz szybciej, raz wolniej, ale zawsze z czerwienią pod rękę, za rękę, w ręce... z pasją ogromną, ognistą chęcią, natarczywością obłędną, by nie dać się bykowi... macham mu płachtą czerwoną, robię uniki, trochę udaję, trochę zwodzę, by wydobyć z siebie, dla siebie - jak najwięcej.
A - Atrament czerwony. Od kiedy nauczyłam się pisać, piszę tylko piórem. Najpierw ze stalówką maczaną w atramencie czarnym lub niebieskim. Teraz piórem wiecznym. Napisałam mnóstwo listów. Lubię stawiać litery, zakręcać im ogonki... a nie stukać w klawisze. Najpiękniejsze słowa piszę czerwonym atramentem... piórem z czerwonym piórkiem, wyrwanym jakiemuś nieszczęśnikowi i ofarbowanemu na czerwono. To pióro, to prezent od najbliższych mi osób. Patrzę jak stoi w podpórce na komodzie i oczy mi się śmieją.
B - nie ma, z dwoma brzuchami, z tą otyłością pewnie gdzieś leży bez tchu ;-)
C - C*** będzie na końcu:-))
D - Dzbanuszek czerwony i inne czerwone dodatki. To one królują w jesiennozimowej mojej kuchni. Dzięki ich drapieżności kolorystycznej na tle stonowanej kuchni, robi się ciepło bez zapalania światła. W takim czerwonym dzbanuszku dobrze czułabym się ;-) I elegancki jest i czuje się w nim duszę... urok jakiś i czar w sobie ma... nie da się nie zauważyć go ;-)) Lubię czerwone dodatki!
E - wino Egri bikaver. Pierwsze czerwone wino, które pijałam... śliwkowo wiśniowe, jakieś takie... dobre na krwinki czerwone... żeby energia była, żeby żyć się chciało i żeby młodo się nie umierało :-) Chronić przed wolnymi rodnikami, przed miażdżycą i zawałem miało. Wypiłam wiele tego wina. To sobie czerwoności nazorgowałam ;-)
F, G, H, I, J - ominę ;-)
K - Kapturek. Czerwony Kapturek, ten z bajki o dobrym dziewczątku i złym wilku. To za niego przebrana, dzięki wspólnym działaniu mamy i babci... tańcowałam w czerwonych pantofelkach podszytych pod spodem szarym filcem. To był pierwszy poważny bal w szkole podstawowej. Miałam osiem lat i kółko właśnie obracałam ze złym wilkiem, którego Piotrek Dybczyński udawał (dzisiaj poważny profesor astronomii) . Tylko, że ja wcześniej gwiazdy ujrzałam, niż on zaczął je badać :-) Nagle leżałam na podłodze, a na mnie leżał wilk... nie odwrotnie. To była totalna wtopa. Do czerwonej sukienki i kapturka dołączyły czerwone poliki, oczy czerwone od wstrzymywanych łez i krew czerwona sącząca z przygryzionej wargi.
L - Literatura. "Czerwony Smok" Thomasa Harrisa. Czytałam w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (ale to brzmi ;-)) i zakochałam się :-) Nie w genialnym psychiatrze, który okazał się seryjnym mordercą, lecz w powieściach kryminalnych... sensacyjno awanturniczych, detektywistycznych i wszystkich im podobnych.
Ł, M, napiszę innym razem;-)
N - Narząd pokazywany jako czerwony... bezapelacyjnie SERCE … niby zwykła pompa ssąco tłocząca... jak w moim drugim małżeństwie ;-) ssący R. i tłocząca ja … A?! taka głupia dygresja. Tak naprawdę serce wielką moc ma i jako narząd, i odniesienie do ludzkich spraw. Moje serce tłoczy ciągle krew, co w żyłach mam, ostatnio chyba tlenu mu brak, ale otwarte na świat i ciągle pełne zapału by życie jeszcze ssać i ssać ;-)
O - Ognisko. Rozniecać ognisko, piec w nim ziemniaczki, czerwone płomyczki przeskakiwać... nauczył mnie tato. Bory Tucholskie to były... Piła Młyn nad Brdą, gdzie płotki z czerwonymi płetwami pluskały radośnie, a tato czerwony z dumy wyławiał je wędką. Potem uczył jak bezpiecznie to ognisko zakopywać, by natura, której był miłośnikiem i orędownikiem, nie ucierpiała.
P - przy P mogłabym napisać o purpurze, ale coś mi się ostatnio źle kojarzy ;-)
R - Rubin. Prawdziwy rubin czerwono krwisty w szerokim złotym koszyczku, wtopionym w złote kółeczko, które mąż wsunął mi na palec... w wieczór lipcowy 1981 roku, w piątą rocznicę ślubu... plaża, morze, czerwono zachodzące słońce i zapowiedź następnych szczęśliwych lat... na świecie, oprócz nas i milionów ludzi, jeszcze troje dzieci i życzenia męża: byś zawsze miała w sobie tylee (zostawię to sobie ;-))) )
S - Szminka czerwona... na ustach, w torebce, na półce w łazience, w szufladzie komody. Od rana do wieczora czerwona szminka na moich ustach, by podkreślać moją pewność siebie, dodawać mi animuszu, podkreślać moją radość z życia, uwodzić i kusić, prowokować... rozśmieszać i bawić... pokazywać szczęście. I co? Że niby za stara jestem na takie wyznanie? Wal się kochanie! To Ty masz problem, co sobie tam myślisz :-)))
T - Tu jest problem, bo nic mi nie przychodzi do głowy, a jest już po 22-ej ;-)
U - Ubiór. Czerwony zestaw: żakiet, spódnica do kolan (ołówkowa), czarny sweter pod spodem i torebka czarna z czerwoną lamówką własnoręcznie przylepioną... o czerwonych, nie za długich paznokciach, czerwonej szmince na ustach tylko delikatnie wspominam. Tak przyodziana, stawiłam się na spotkaniu, rozmowie o przyjęciu do pracy. Dodałabym jeszcze nad wyraz zaczerwienione z emocji policzki i czerwone po nieprzespanej nocy, oczy. Nieprzespanej, bo bardzo chciałam otrzymać tę pracę i z niepokoju nie mogłam należycie odpocząć. Pamiętam, że pani Krysia, kierowniczka kadr najbardziej zainteresowana była tym, gdzie kupiłam taką piękną garsoneczkę i w tak cudnym kolorze... Dyrektor firmy? Przyjął mnie słowami: cieszę się, że będę pracował z tak energiczną osobą. To seksista był, żadnej specjalnej energii podczas tej rozmowy nie wykazałam ;-) (Czesiu jeszcze żyje i ma się dobrze... :-)
W - udam, że zapomniałam ;-)
Z - Zawstydzenie i złość, czerwonym kolorem do dziś malują mi się na licach. Choć z biegiem dni, miesięcy i lat coraz mniej. Bo czego niby wstydzić się mam lub czym i na kogo złościć. Złości to się na mnie ZUS, bo nie umieram przed terminem i paru gości, tzw. lekarzy mających za złe, że muszą mnie oglądać od dołu, tudzież dotykać gdzie indziej... mnie!... zamiast jakiejś młodej laski. Ale one (na szczęście tak często nie chorują;-) ) - Do tego to gada i wszystko chce wiedzieć... - to o mnie ;-)))
A wstyd? Wstyd - to nie dowiadywać się prawdy, tylko udawać, że się ją zna.
C - C*** CZERWIENICA - za dużo czerwieni ;-) Za dużo czerwonych krwinek, podwyższone parametry... tak po ludzku to podwyższona gęstość krwi, która lepka jakaś się robi, jak taka zupa z krwi kaczki od ciotki Zośki. Znaczy krew z kaczki, nie z ciotki... do tego cukier i ocet... fuj!
Hematokryty nie takie, szum w uszach, ale to nie morze, piekące stopy, ale nie z upału, boląca głowa, ale nie z przepychu wiedzy i słabość bez seksu? Dziwne to jakieś. Od zawsze opowiadałam, że ja krew mam w żyłach. Absolutnie nie zupę pomidorową i do tego letnią. I dlatego we mnie tyle energii, pasji, radości, niepokorności... ognia w najmniej spodziewanych okolicznościach. Modliłam się o tę krew, o jej ilość i jakość. No i mam! Zostałam wysłuchana z nadzwyczajną szczodrobliwością. A prosiłam: Boże, daj mi trochę luzu. Zajmij się też innych sprawami.
No i teraz przyjdzie mi zwalczać ten dobrostan i upuszczać go nieco ;-) Co nie znaczy wcale, że popuszczę sobie i tak łatwo się poddam ;-) I tak czerwień zatacza koło. Hmm?
Babcia często powtarzała, że na coś musi umrzeć, gdy wykryto u niej cukrzycę, po tym jak przed telewizorem usypiała (teraz nie trzeba mieć cukrzycy, żeby przed telewizorem usnąć ;-) )
- Bo głupio umierać na starość - dodawała
Też tak pomyślałam: nawet najsilniejsze bóle kręgosłupa, wzdłuż i poprzek, odbierające chęć na (i tutaj spis długi ;-) ) to takie banalne, bezbarwne.
Czerwienica, inaczej choroba Vaqueza… jak to mądrze brzmi. I tu jestem winna podziękowania losowi, że? Że jestem stara, bo mądrzy ludzie wyliczyli, iż przeżywalność starych ludzi dotkniętych tą chorobą jest porównywalna ze zdrową (inaczej ;-) ) częścią ludzi (populacją ;-) )
Bardzo ciekawy alfabet. O chorobie pierwsze słyszę, ale chętnie się douczę w tym temacie. Pamiętam prześliczne czerwone buciki, które kupiła dla mnie moja była teściowa we Frankfurcie. Pewnie dotrwały by długich lat, ale jadąc z mężem motorem (sąsiada) coś paskudnego na nie pokazało i wypaliło dziury :( Były tak piękne, że z początku na nie tylko patrzyłam, prawie że kładłam pod poduszkę jak dziecko ;)
OdpowiedzUsuńgenialny post, udaych upustów!
OdpowiedzUsuńTaki czerwony namiętny post a w Twojej stylizacji żadnego Czerwonego Kapturka? Jedynie szminka czerwona :) Z Panią Jesienią Ci do twarzy :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe poczucie humoru,się rozradowałam
OdpowiedzUsuńSukienka, szminka, bizuteria,, zakiet, plaszczyk, buty i jarzebina:-))) klawiatura sie zepsula- bezowa!!!
OdpowiedzUsuńCudowna kreacja, Dorotko
OdpowiedzUsuńDorotko, teraz czekam na kolejne kolory.
OdpowiedzUsuńUściski, Jesienna Damo.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń