Zacznę od czasu:
Czasowi mam za złe, że jest taki niereformowalny... tylko w przód, w przód... goni. Niech by na chwilę przystanął chwileczkę, momencik w takim momenciku właściwym, kiedy motyle w brzuchu i frr... ta radość... Ech nie... zdaje mi się, że on tylko zatrzymuje się, gdy mnie boli... wtedy ta chwila długa jest... jeszcze dłuższa nich kolejka do ortopedy.
Rozmyślania o czasie są jednak zbyt filozoficzne i właściwie nic nie wnoszą, bo on… znaczy czas... i tak robi swoje. Niezależnie od rozpatrywania go i tak w każdym aspekcie życia daje o sobie znać... i nie zawsze, a raczej częściej niż rzadziej robi to w niezbyt elegancki sposób.
Natomiast warto rozpatrzyć sprawy, na które ma się wpływ. I to co się komuś lub czemuś ma za złe... zmienić w taki sposób, by już nie myśleć o tym źle.
I ja ma za złe rowerzystom...
Rowerzystom (nie wszystkim ;-). Mam za złe, że oni pędząc jak torpedy nie uwzględniają tego, że jednak większość idzie chodnikiem, a nie śmiga jak strzała. Teraz przykład prosto z mojego doświadczenia... z domu, pieszego wychodzenia ;-) Wysiadam sobie z autobusu, na przystanku... nie z pędzącego... na wyznaczonym, oznaczonym miejscu, gdzie ten się zatrzymuje. Z niego wysiadają ludzie. Ja też wysiadam... człowiek, kobieta, nie w młodzieńczym opakowaniu, skręcona bólem grzbietu, pochylona pod ciężarem siatki z zakupami. Po pokonaniu dwóch stopni zadowolona stąpam na chodniku, już tylko prowadzącym do domu, gdzie prysznic by zmyć upał piekielny, a potem fotel, mineralna z cytryną woda i (?) … i jak mnie nie trzepnie, jak nie okręci w przeciwną od wyznaczonej strony drogę... uff..! Co to było? To szybki, wściekły, bo z bluzgami, które doszły mi do ucha... rowerzysta. Przejechał tak blisko mi przed nosem, że okulary zatrzymały mi się na ustach.
Nim zdołałam zareagować, odskoczyć w bezpieczne miejsce... dzyń, dzyń, dzzyyyńńńńńń… natarczywe świdruje mi ucho. Ale, które? Bo głowę mam nienaturalnie przekręconą.
Nie ma czasu do namysłu, trzeba pryskać... Nie w tę stronę! Nie w tę stronę!
Stoję na jednej nodze, bo druga macha nienaturalnie szukając wsparcia... właśnie znalazła je w torbie z zakupami, które już na chodniku odpoczywały.
To z przeciwnej strony, w kask srebrzysty przystrojony, kolejny rowerzysta przesunął mnie dalej, bez mej woli. Cudem, że nie leżałam, razem z zakupami.
Spokojnie, to nie daleko, zaraz będę w moim domu, spokoju... nikt nie będzie mnie przesuwał i mnie rugał.
Idę chodniczkiem wąziutkim, takim na pięć małych krateczek. Z prawej strony płot metalowy zabezpieczający budowę, spod niego wyrastają sprężyście różnorodne krzaki, a pośród nich wielorakie psie kupy... jedna na drugiej... ściśnięte... fuj...
Po drugiej słupki, żeby trudniej było wyleźć na drogę. Tę dróżkę pokonują ci co idą z domu i wracają do niego, a także ci wszyscy co mają coś, do tych wcześniej wymienionych. Jezdnia ma tylko jeden chodniczek. Po drugiej stronie też budowa i jezdnia. Tam tylko przemieszczają się ludzie zaopatrzeni w samochody.
Idę tym jedynym chodniczkiem, lekko sparaliżowana, oglądam się za siebie... nikt za mną nie podąża. Więc wyciągam lekko, delikatnie, zupełnie nie na prosto, raczej w zgięciu rączkę lewą, by ją nieco wyprostować, uśmierzyć odrętwiałą...
A tu łup!!! Lewa rączka przetrącona... w prawo odepchnięta... ja w przeciwną stronę przekręcona... To rowerzysta w czerwonej bluzeczce, z łysiejącą koliście głową... jak gdyby nic przejechał dalej... jak gdyby nic! Skąd on się wziął?
Tak obrócona, tyłem do upragnionego celu ustawiona... patrzę przed siebie... sytuacją? już nie wiem czy bardziej przerażona, czy bardziej wkurzona.
Ale nie ma czasu na zastanowienie, bo na wprost biało srebrny mustang pędzi... wcale nie ma zamiaru ze swej drogi zjechać w bok, a już na pewno nie zwolnić… Język zaschnięty w gardle zduszony, teraz dodatkowo mi się skręcił... przymknęłam oczy, obróciłam w odpowiednim, domu kierunku i idę...
Blisko, bardzo blisko przy płocie z wyrastającymi krzakami i psimi kupami... nie bacząc na to, że ten mustang musi jakoś przejechać koło mnie, a nie po mnie... Ale co tam rower…
To chyba sen, zaraz się obudzę... Będzie dobrze. To na pewno sen...…………………. To na pewno sen...
Wprost na mnie wyjechała elektryczna hulajnoga (szybka jak seks w windzie :-)). Nim zdążyłam zauważyć, kto nią kieruje... zobaczyłam niebieski kask... buciory też niebieskie... Iii? Nie dało rady...
Leżałam już na d...e w wyżej wymienionej psiej kupie, z nogami obronnie uniesionymi, z torebką na głowie, z której na nos wyleciały mi metalowe klucze. A zakupy?… nieważne. Poczułam i usłyszałam jak trzaskają mi zapinane między nogami zatrzaski, a elastyczne body (uwalnia mą kibić ze swobody ;-)) zwija się prężnie na brzuchu... gdzieś w okolicy pępka. A w głowie rozterka: jak wstać by lepiej nie oberwać, jak wstać by nikt nie zauważył, a może już ktoś zobaczył, że tu leży cała rozdarta stara kobieta i stęka ;-)
To był moment, który wydawał się godziną. Hulajnogi nie było. Ja wprost przeciwnie... zostałam :-))
- Pomóc pani? - usłyszałam nad sobą głos. Należał do sąsiada z przeciwka (charakteryzującego się tym, że ma wąsa, żonę, dwa miłe psy i zawsze nabzdyczony wyraz twarzy ;-)
- Nie! Przydepnąć! - głupie pytanie... to już miałam w domyśle.
Prysnął jednak szybko, jeszcze szybciej niż pojawił się nagle...
No i dobrze.
Podniosłam się rozłoszczona, że zastał mnie w takiej niekomfortowej pozie ;-)
Wstałam, otrzepałam w dół sukienkę, body przeciwnie szło wyżej i zanosiło się, że ta wędrówka na tym nie poprzestanie ;-) Rozejrzałam się. Nikogo. Nikogo nie ma. Podniosłam dumnie głowę, wyprostowałam co dało się i … i co nie. Nie! Znowu!
Chcę obudzić się. To musi być sen. Pocieszam się. To prawda nie może być (?) Jedzie na mnie rower. Na rowerze mniemam, że mamusia... z tyłu kuferek, a w nim zadowolona mina dzidziusia. Drugi uśmiechnięty jedzie na rowerku obok. Z lewej pachołki, w środku mamusia z latoroślami, ja po prawej wtulona w płot z krzakami i kupami... i pozostawioną tam przez kogoś hulajnogą… całkiem, całkiem zdezorientowana... Dlaczego to ja ciągle mam uważać, dlaczego to ja mam schodzić ze swej drogi?
………………………………………………………………………………………………………..
Jutro idę kupić sobie zbroję, kilka sztuk w różnych kolorach (modna i trendy jestem ;-) i ze wzorem wytłaczanym kolcami. Na głowę obowiązkowo kask... letni z dziurami, na zimę ocieplany. Na święta i niedzielę sprawię sobie pancerz ze srebrnymi i złotymi szpilami, zakończonymi kulami wypełnionymi rozśmieszającym gazem. Na zmianę okulary w odblaskowym kolorze, takim samym jak torebka i elektryczne wrotki. Napis na pupie... Uwaga! Wysokie napięcie! w kolorze ognistym. Jedźcie wtedy na mnie wprost, z boku, z szybkością bezwzględną. Zobaczymy, kto prędzej dotrze do upragnionego celu i czyje będzie na wierzchu :-)
Współczuję tych przejść, ludzie naprawdę nie potrafią zachować się na ulicy, na chodniku również. Za to tekst i stylizacja z pięknym uśmiechem ekstra :D
OdpowiedzUsuńNa chodniku, bardziej niż na jezdni... nie czuję się bezpiecznie;-) Dzięki za przychylne słowa. Ściskam serdecznie:-)
UsuńDawno mnie u Ciebie nie było. A baardzo się już stęskniłam
OdpowiedzUsuńNie wiadomo czy śmiać się, czy płakać.
Tekst super, ale zachowanie rowerzystów i maniaków hulajnogi - straszne. Czy to jest chodnik czy ścieżki rowerowe? Bo chyba po normalnym chodniku nie wolno tak szaleć.
Pomysł końcowy popieram. :)
A wyglądasz świetnie :)
Pozdrawiam Cię ciepło!
Dziękuję za miłe słowa, przychylność i zrozumienie. Na Ciebie zawsze liczyć mogę. Ściskam serdecznie:-))
UsuńMam nadzieję że to tylko opis literacki, a nie prawda. To, że ludzie bywają chamscy, to wiem, natomiast natężenie tego jest zbyt gęste.
OdpowiedzUsuńNiestety! Prawda! Aż trudno uwierzyć... a jednak. Wszystkiego dobrego:-)
UsuńOptymistyczna i tak pozostajesz, chociaż byś się nie wiem jak starała aby wyszło na to, że jest inaczej... Bije od Ciebie radością życia i to jest piękne. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTak, nie ma takiej siły, która pozwoliłaby mi dobrowolnie odsunąć się od radości życia. Przejrzałaś mnie:-))) Ściskam gorąco:-))
UsuńZazwyczaj też jestem optymistycznie nastawiona do ludzi, jednak zawsze bałam się szybciej poruszających ode mnie.Powinnaś książki pisać, bo Twoje opisy są tak plastyczne, jakby na zdjęciach pokazane. Pozdrawiam i życzę jak najmniej takich przygód.
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne:-))
OdpowiedzUsuńTo nie ja. To życie pisarzem jest. Ja tylko jako - tako przekazuję to Wam. Dzięki wdzięczne za życzliwość i pozdrawiam bardzo serdecznie:-)
OdpowiedzUsuń