Zastanawiałam się podczas spotkania z Mariuszem Szczygłem, na które poszłam do Teatru Nowego w Poznaniu (odwalona, oczywiście .... jak się to mówi, jak diabli do ośpic). Promował swoją nową książkę "Projekt: prawda". Książki co prawda nie czytałam jeszcze, ani nawet nie kupiłam, ale chciałam sobie " zrobić raj" spotykając się z autorem, którego czytałam inne pozycje. W tym " Zrób sobie raj" dzięki, której pokochałam Czechów i gdy byłam z krótkimi wizytami, niestety nie w Pradze, ale w Ostrawie, to patrzyłam na ludzi tam poznanych przez pryzmat spostrzeżeń Mariusza Szczygła.
I oczywiście z bardzo życzliwym nastawieniem. (Nie używam słowa pozytywnym, bo jest przereklamowane i nie mam do niego jakoś atencji). I nie zawiodłam się.
Czesi są tacy jak ich narysował Pan Szczygieł, bo o tych zwykłych, nie tylko o tych z pierwszych stron gazet można się dowiedzieć z książki " Zrób sobie raj" , " Gotland" (tylko tą drugą nieopatrznie pożyczyłam znajomemu, który już nie jest moim znajomym).
Bardzo mi zależało, żeby na moim wyświechtanym egzemplarzu "Zrób sobie raj" z pozakładanymi żółtymi karteluszkami stronami złożył swój podpis, a może nawet jakąś niewymuszoną dedykację jej twórca.
Miałam trochę oporów, bo książka już przeszła przez wszystkie (prawie wszystkie) moje torebki.
Tu wytłumaczyć muszę, że ja czyli kobieta (nieważne, że Stara)... lubię do każdego stroju zmienić też dodatki, a takim dodatkiem niewątpliwie jest torebka. No... torebek mam wiele, a "Zrób sobie raj" jeden, a ja ciągle go czytam na okrągło... po kolei i na wyrywki i zawsze muszę mieć przy sobie. Stąd ciągle ją przekładam i jej stan wizualny się pogarsza, choć treść ciągle ta sama (zupełnie jak z moim opakowaniem i wnętrzem). Ta książka jest o ludziach i sytuacjach, których ja czuję się bohaterką, i uczestniczką. To dziwne, ale mimo, że jestem jedna tato bardzo cieszył się z tego faktu) to ja czuję tak jak wiele postaci z niej. Wydaje się to wszystko wykluczać, ale ja to tak odbieram i mam na to dowody.
Tłumaczyć się nie będę.
Wracając do meritum, od którego odeszłam tak gładko (szkoda, że tak gładko mi inne odchodzenia nie przychodzą)... miałam opory podać ją (znaczy, książkę) do podpisywania.
Ale myślę sobie ... przecież głowy mi przy ludziach nie urwie, jak zrobi jakiś przytyk to się zarumienię i ucieknę (stąd ubrałam buty na płaskim obcasie). No i....
Najpierw jednak początek. Dwie aktorki, w tym jedna to teściowa sędzi Mostowiak, co do mężczyzn szczęścia nie miała z serialu "M jak miłość". Kiedyś jak jeszcze telewizor miałam to go z braku innych pomysłów oglądałam. Druga, to nie kojarzę gdzie kim i z kim była, ale obie wybrane fragmenty z nowej książki dziennikarza świetnie odczytały.
Piszę dziennikarza, bo Mariusz Szczygieł to absolwent Wydziału Dziennikarstwa, obecnie też redaktor Dużego Formatu. Ja poznałam go jako człowieka telewizji w 1995 roku gdy w TV Polsat prowadził talk-show "Na każdy temat" po śmierci pierwszego prowadzącego (od 1993r.) Andrzeja Wojciechowskiego.
Mały suspensik...
Wtedy go polubiłam jako człowieka sympatycznego, błyskotliwego, dowcipnego i doskonale rozumiejącego jaką rolę pełni w tym programie... bawił się słowem i sytuacją. Choć chyba obecnie nie bardzo chce pamiętać o tym dłuższym epizodzie w swoim życiu. Choć był wtedy młody i to jest warte zapamiętania, bo inne sprawy może sobie powtórzyć, albo i nie... Młodość... to se nevrati.
Powrót do meritum.
Po tym wprowadzeniu usiadł sobie bezpośrednio na scenie nieduży człowieczek z naciśniętą na oczy czapką z pod, której kędzierzawe, czarne, kłaczate włosy wychodziły. W czapce z daszkiem był. Na początku nie rozumiałam dlaczego, ale coś napomknął, że poprzedniego dnia na meczu był (Lech grał z Pogonią, choć nie wiem kto kogo pogonił) to pewnie go zawiało i teraz bał się powtórki z rozrywki... czy co. Zapowiedział, co każdy wiedział, że Mariusz Szczygieł, co wcześniej tu odczytany był, opowie i wyjaśni co i jak, i kto z kim i dlaczego. Jak już to zrobił to przesiadł się na fotel duży, w kratkę nieco większą niż ta na jego czapce (e.. to pepitka raczej była)... założył nóżkę na nóżkę, obutą w adidasy lub może jeszcze jakiejś innej, wyższej klasy obuwie sportowe. Jedną nóżka go chyba bolała, bo wyginał ją bardzo dziwnie (spróbowałam potem w domu takiego wygięcia, ale jestem zdecydowanie mniej zdolna wygięciowo).
Wreszcie już siedział, a obok niego prawdziwy i żywy, powitany oklaskami stęsknionej już widowni bohater wieczoru ... Mariusz Szczygieł.
Wysoki (nieprzesadnie) blondyn, modnie z jednej strony wygolony, z drugiej z prosto przyciętą grzyweczką, lekko zaróżowiony. Niebieskie oczy (chyba... założyłam okulary, ale dokładnie nie dojrzałam) w czarnej, prostokątnej oprawie okularów (w kształcie chyba niewiele zmienionym od lat, co do dioptrii to nie wiem).
Mężczyzna na wysokich raczej (na pewno) chudych nogach unoszących lekko (podkreślam lekko) zaokrąglający się brzuszek powleczony w gustowny pulowerek. Pulowerek przykrywał koszulę z kołnierzykiem i podejrzewam, że był bez rękawów, ale może się mylę, bo na nim była jeszcze marynarka, to skąd mogę wiedzieć na pewno. Chociaż jak podpisywał książki to mogłam się przypatrzyć czy mankiet koszuli z pod marynarki ze sweterkiem wychodzi czy sam. Byłam jednak podekscytowana za bardzo, bo w gruncie rzeczy to ja nieśmiała jestem, i w tym momencie to niewiele widziałam.
Znowu odeszłam od meritum. I znowu gładko.
Padły pierwsze słowa autora, w których stwierdził, że lubi swoją pracę i tak samo jak seks nigdy mu się nie znudzi.
Może praca nie... pomyślałam, ale do seksu trzeba dwojga więc może się zdarzyć (czego mu absolutnie nie życzę), że nuda będzie wymuszona.
Oby nie.
Pytający... ten mały w czapeczce nie bardzo wiedział, o co pytać, ale na szczęście wypytywany wiedział o czym mówić. I opowiadał humorystycznie o swoich spotkaniach z ludźmi, i jak z tego wynikła ta nowa książka.
Potem pytania z widowni (też miałam, ale odwagę zostawiłam w domu, w kieliszku na stole) i się rozkręciło na dobre. Gdyby nie ta pani, trzy panie dalej, w tym samym rzędzie, co się ze wszystkiego zaśmiewała jak akurat zastanowić się była powinna i nieco irytowała innych z sali, byłoby idealnie.
Dziwne to jest uczucie jak się tak blisko widzi kogoś znanego (jeszcze uznanego), takiego pana z telewizora i ze słów książki, którą się prawie zna na pamięć.
Miałabym chyba takie samo odczucie jakbym zobaczyła krasnoludka lub zielonego ludka... jak przedwczoraj gdy stanęłam przy stoliku, gdzie podpisywał swoje książki po zakończonym spotkaniu Mariusz Szczygieł.
Kolejka była duża. Na stoliczku szklanka z wodą dla strudzonego opowiadacza i... i kieliszek wina. Białego wina. Nie wiem czy było słodkie, wytrawne czy pół..., ale oddałabym wszystkie drobne z portfela (grube wyszły w ubiegłym tygodniu) by dostać obojętnie jakiego, łyki choć dwa, bo tremę miałam przed podaniem tej książki, o stanie, której już wcześniej wspomniałam.
Nadszedł ten moment , po tym gdy pani Celince już się Pan wpisał i innej jeszcze Halince, Ance i Zygmuntowi (choć głowy nie dam, może Zdzichowi)
Przysunęłam się do stoliczka z piersią do przodu, grzywką zgarniętą bardziej na prawo. Przełknęłam ślinę i mówię...
Dzień dobry, jak mi jest miło ... bardzo proszę wpisać, że to od Pana (nawet w słowie, mówię serio, użyłam dużej litery) dla Starej Kobiety. Lekko zafrasowany szumik się podniósł w kolejce, szczególnie pani za mną (na oko 10 lat młodsza) stojąca i słowami... no nie, przesada... oponująca.
Autor jako dobrze wychowany też się wzdrygnął nieco...
No nie, nie aż tak, przesada....- powiedział szarmancko.
Nie powiem, miło mi się zrobiło. Te osoby co jeszcze za mną stały lekko na mnie już napierały, więc szybko wyjaśniłam, że ja Stara Kobieta jestem od niedawna (zależy w jakim kontekście na to patrzeć, ale tego nie mogłam tłumaczyć, bo wiadomo chodziło o czas) i tu, i tam, że też swoją prawdę mam.
I oto laureat wielu nagród literackich, o których wielu innych pomarzyć tylko może... spojrzał na mnie i powiedział: może i faktycznie pani jakąś swoją prawdę ma, może zajrzę do pani gdy będę miał czas.
I napisał:
Stara Kobieto" ZRÓB SOBIE RAJ" bez względu na kraj.
Super, super...
Podskoczyłam jak dziecko, przycisnęłam książeczkę, a za mną córeczka z wołaniem... mamusiu! a płaszcz?
Faktycznie. Przecież muszę włożyć płaszcz, a prawda moja jest taka, że przyszłam tu razem z córeczką ( 17 ma lat) i z nią też wrócić muszę.
Ja już to czytałam kilka dni temu!
OdpowiedzUsuńlepiej zapomnieć płaszcza niż Córki;) nie czytałam, ale Twoją wypowiedzią czuję się zachęcona; jak tylko będę mieć okazję, sięgnę po te książki. Zdjęcia-mimo aury niesprzyjającej-bardzo pogodne:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPięknie!!!! Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuń