Rozstania to nieodłączny
element naszego życia począwszy od pierwszego jego dnia.
Mogą być różne:
banalne, smutne, wesołe, tragiczne, obojętne, niezauważalne,
codzienne, wyjątkowe, pamiętne, przejmujące. Czasem potrzebne,
konieczne. Zwykle niechciane, dramatyczne, zmieniające nasze
postrzeganie świata i życie.
Rozstania zawinione przez
nas i niezależne od nas.
Ile nas na tym świecie i
ile sytuacji w życiu, tyle rozmaitych rozstań.
Pierwsze rozstanie dotyka
nas w dzień naszych własnych narodzin, gdy jako maleńki
człowieczek opuszczamy ciepłe, bezpieczne wnętrze brzuszka naszej
mamy. Rozstajemy się z maleńką banieczką wody pod serduszkiem
mamci i wydostajemy na wielką, głośną , nieznaną nam przestrzeń.
Różnie to rozstanie wpływa na maluszka. Na ogół, bezwarunkowym,
prostym wymachem rączek daje on znać jak bardzo się boi i jak to
rozstanie jest dla niego bolesne. Dla jego mamy to moment
najcudowniejszy w życiu i radość, która nieporównywalna jest z
jakąkolwiek inną.
Teraz ona, w
nowej roli mamy, rozstaje się z bycia tylko dla siebie samej.
To rozstanie
to początek czegoś nowego. Odpowiedzialności.
Tragikomiczne były
rozstania mojej starszej córki (obecnie 37 lat) ze smoczkami. Była
w żłobku, miała 3 latka. Zgadzała się pozostawać w nim pod
jednym (wymuszonym rzewnymi, perlistymi łzami ) warunkiem...w
każdej kieszonce (z dwóch) po smoczku, w każdej rączce, również
po jednym i w buzi też (od czasu do czasu) jeden.
Ten stan, jeszcze
wcześniej w domu zawsze musiał się zgadzać.
Panie w żłobku były
jednak nieubłagane i moment po zostawieniu Kasieńki, panie opiekunki
pozbawiały ją naczelnego smoczka w buzi. Jako, że mała była
dzielna, jedynie smutna podkówka była wyrazem jej dziecięcej
rozpaczy. Gorzej, że nie mogła się niczym innym zająć mimo, że
zabaw nie brakło, bo uporczywie trzymała w rączkach pozostałe
smoczki i pilnowała tych w kieszonkach. I za nic nie chciała się
z nimi rozstawać. Minęło kilka tygodni aż do momentu, kiedy Kasia
cierpliwie przekonywana przeze różnymi podstępnymi metodami,
zgodziła rozstać się dzielnie ze swoimi pocieszątkami. Rozstała
się z nimi pewnego poranka przed pójściem do żłobka, w ten
sposób, że schowała wszystkie do kolorowego pudełeczka. Pozwoliła
je schować bardzo wysoko na szafie. Ta szafą dla niej to był dla
niej swoisty Mount Everest, o którym wiedziała, że bez pomocy
kogoś dorosłego go nie zdobędzie.
- Mam jeszcze jednego – powiedziało dzieciątko, dzierżąc w pulchnej, dużej jak na wiek łapinie.
- Mogę zabrać tego jednego, schowam głęboko w kieszonce, tylko tego jednego, proszę mamuś – chlipiąc z wielką prośbą i nadzieją w głosie dukało dalej nieprzerwanie.
- Dobrze kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, weź tego jednego, ale schowaj go głęboko do fartuszka i nie pokazuj nikomu. Niech to będzie nasza mała tajemnica – powiedziałam wzruszona.
- HA, HA, HA .... nasza mała tajemnica – krzyczała radośnie Kasia, czule chowając smoczka do kieszonki.
Relacja pań ze żłobka
jednak nie pozwalała mieć złudzeń, że Kasia jest bliższa
ostatecznemu rozstaniu ze smoczkiem niż to miało miejsce kilka
tygodni wstecz.
Panie zauważyły, że
dziecko co po chwila znika. A to za wpół zamkniętymi drzwiami
sali, a to w kąciku przy szatni będącej w pobliżu tejże sali, a
to za wielki kartonowym domkiem dla lalek...i tam wkłada sobie
radośnie smoczusia do buzi, i ..., i ciamka, ciamka sobie,
przymykając błogo oczka.
Od momentu tego odkrycia,
panie żartowały sobie, że Kasia urywa się na papierosa.
Zdarzyło się jednak tak,
że pocieszyciel ostatni, zagubił się. Nie było w tym ingerecji
osób trzecich. Po prostu, podczas pośpiechu w przebieralni przy
odbieraniu naszej uzależnionej ;-) bohaterki ze żłobka,
prawdopodobnie gdzieś wypad niezauważenie.
I znowu pochlipywanie. Tym
razem bez nadziei . Oczka malutkiej powędrowały pytająco na szafę.
Ale nikt w domu na to nie zareagował.
Pierwsze rozstanie Starej
Kobiety jak jeszcze nie była kobietą i do tego starą, które sobie
przypominam było bardzo nietypowe.
Historia to była taka.
Rok pamiętny 1964
ubiegłego wieku (ale to brzmi). Mama i tata wraz z babcią
przygotowują ukochaną jedynaczkę do pójścia, do świeżo
wybudowanej podstawówki – nowoczesnej 1000-latki. {Dla tych co za
młodzi są, 1000-latki to były szkoły budowane w realizacji
programu Społecznego Funduszu Budowy Szkół Tysiąclecia 1000
szkół na 1000- Lecie Państwa Polskiego, zainicjowanego w 1959 r.}
Ale do rzeczy. Tatuś
sadza córeczkę na kolanach i oświadcza jej , że za kilka dni
kiedy pójdzie do szkoły musi się przedstawiać nie Danuta, w
żadnym razie Danusia Krzy....wska tylko (to straszne, co teraz
nastąpi) DOROTA Krzy....wska.
- ??? - bo, teraz jesteś już duża, ważna i muszę się poważnie nazywać? - po chwili wahania bardziej stwierdza niż pyta rezolutnie Danusia tzn. Dorotka, znaczy Dorota.
Tatuś odetchnął z ulgą,
mrugnął porozumiewawczo do mamusi. Tylko babci było coś przykro.
Rozstanie z własnym
imieniem przyszło panience, powiedzmy D. niezwykle gładko.
Gorzej było wytłumaczyć
dzieciakom na podwórku, które z lekka się z D. Naśmiewały. Ona
czuła się jednak wyróżniona tą zmianą, choć w skrytości swego
dziecięcego serduszka wolała bardziej poprzednie imię. W domu
przez babcię, mamę, ciocie i wujków nadal była wołana ...
Danusia, Danulka. Tylko w legitymacji szkolnej widniało Dorota i tak
tam na nią wołano. Rozstanie z imieniem, którego było się
beneficjentką przez z górą lat siedem ?
W miarę gdy D. Była
coraz starsza, jej własne wytłumaczenie zmiany, które zdaje się
wówczas na rękę było rodzicom... jej nie wystarczało, choć
powód okazał się prozaiczny. Tuż po nadaniu dziecku na chrzcie
św. imienia, babcia , której w owym czasie nie było na miejscu, a
telefonia Orange, Playe i Plusy jeszcze nie działała ;-)
Wróciła i jako wielkie
Guru całej rodziny, gdzie nikt nie śmiał postawić jej kontry,
stwierdziła, że (cytuję za przekazem rodzinnym) Dorota to twarde
i głupie imię i nikt jej słodkiej Danusi nie będzie nazywał
Dorotą.
I nikt nie śmiał babci
się sprzeciwić. Nikt też nie myślał o konsekwencjach takiego
kroku, ani też o sformalizowaniu tej zmiany. Babcia tak postanowiła
i tak już zostało.
Nikt, nigdy w rodzinie, D.
będącej już panią D., gdy miała męża i dzieci – nikt nie
mówił Dorota. A imieniny ? Były tylko urodziny.
Taka to historia.
Za tą bezbolesną wręcz
zgodę na rozstanie z imieniem,
tatuś zgodził się ( w tajemnicy przed mamą oczywiście) dalej
podawać mi do łóżka, wieczorem, już przed zasypianiem ... hmm,
hmm....butelkę z mlekiem, cukrem i masłem ;-) choć przecież duża,
byłam.
Babcia jak i mama (
również w wielkiej tajemnicy... jedna przed drugą, a każda przed
tatą) podawały mi po takiej samej butelce. Działali w ten sposób
dokładnie wiedząc iż rozstanie z imieniem to nic w obliczu mojego
rozstania z wieczorną butelką nabiału.
Mogło skończyć się
źle. Siedmioletnia D. wykorzystywała tą sytuację jeszcze dość
długo (wstyd przyznać...choć co tam ) jak błogo przy mleczkach
zasypiała. Aż dziw bierze, że jakiegoś przebiałczenia w
organizmie nie miała.
Nie, przebiałczenia nie.
Tylko pulfasy dziecięce, zamiast policzków miałam.
I zimą, po nałożeniu
czapeczki... och ! Widział ktoś kiedyś pączka w czapeczce?
Dopiero moja świadomość
własnego wyglądu, nabyta dzięki Piotrkowi F. (temu z drugiej ławki
przy oknie), który wpatrywał się jak w obrazek w Irkę N. ( tą z
pierwszej ławki przy drzwiach)sprawiła, że sama rozstałam się z
moją butelczyną. Po prostu zrozumiałam. Irka szczuplutkie lico
miała i dlatego Piotrka zachwycała.
Teraz muszę rozstać się
z tym pisaniem o błahych (być może) rozstaniach.
Dzwoni telefon. To Adam.
Wczoraj odszedł do psiego raju, jego od piętnastu lat, wierny
kompan – owczarek kaukaski.
Rozstanie. Też rozstanie.
Zupełnie inne rozstanie.
- Hallo... Adam...?
Rozstania są zawsze trudne, jakiejkolwiek sytuacji by nie dotyczyły. Opisujesz najczęściej te związane z życiem szkolnym. Mnie też od września przyjdzie,po raz kokejny, w obce ręce dziecię me oddać, chociaż serce sciska i płacz na końcu nosa... A przyjaciół mych czworonożnych już kilkakrotnie pozegnałam, serce bólem rozszarpywane łatałam zajeciami przy kolejnej psiej biedzie, w kącie cicho pochlipując czasem.. telefon do takiej mamy by mi się przydał ;)
OdpowiedzUsuńPolubiłam to z jaką lekkością się Ciebie czyta i mogłabym jeść łyżkami... Pozdrawiam
Bardzo ciekawa historia z tym imieniem. Osobiście chodził z moim bratem do klasy chłopak ,który miał na imię Rafał i tak do niego się zwracaliśmy-natomiast w domu mówiono do niego Damian...Dlaczego tak się stało- nie mam pojęcia.
OdpowiedzUsuńBardzo zgrabne odniesienia i skojarzenia w temacie,ponadto podoba misie torba i buty :).Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKażde rozstanie niesie za sobą kolejne doświadczenie, ważne jest to, aby nauczyć się przezwyciężać ból po rozstaniu!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój styl pisania, bardzo dobrze się to czyta :) Stylizacja spokojna i elegancka!
OdpowiedzUsuńCiekawe, intersujące historie opowiadasz, ale tak,tak bywało, jestem w stanie sobie to wyobrazić. Czyta się tak jakby film człowiek oglądał, taka " Wojna domowa albo " Czterdziestolatek ". Jakoś tak mi się dawne czasy mojego dzieciństwa przypominają. Aż czasem żal, że to wszystko minęło już, takie rozstanie..
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba wygląd;)super torba. Ciekawy post i tak to jest życie to w dużej części rozstania. Ja trochę inaczej reagowałam na rozstania;)moje pierwzze po inauguracji życia...trochę podrosłam:)3 latka i miało być przedszkole. Mama chciała zobaczyć jak to będzie...zaprowadziła mnie do przedszkola ...więcej tego nie robiła,bo sobie zwiałam i wróciłam do domku przechodząc przez ruchliwą uluce:)uściski
OdpowiedzUsuńPiękna stylizacja! Ciekawe historie, oby jak najmniej tych rozstań!!! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń