17:29:00

Rozstania


Rozstania to nieodłączny element naszego życia począwszy od pierwszego jego dnia.
Mogą być różne: banalne, smutne, wesołe, tragiczne, obojętne, niezauważalne, codzienne, wyjątkowe, pamiętne, przejmujące. Czasem potrzebne, konieczne. Zwykle niechciane, dramatyczne, zmieniające nasze postrzeganie świata i życie.
Rozstania zawinione przez nas i niezależne od nas.
Ile nas na tym świecie i ile sytuacji w życiu, tyle rozmaitych rozstań.

Pierwsze rozstanie dotyka nas w dzień naszych własnych narodzin, gdy jako maleńki człowieczek opuszczamy ciepłe, bezpieczne wnętrze brzuszka naszej mamy. Rozstajemy się z maleńką banieczką wody pod serduszkiem mamci i wydostajemy na wielką, głośną , nieznaną nam przestrzeń. Różnie to rozstanie wpływa na maluszka. Na ogół, bezwarunkowym, prostym wymachem rączek daje on znać jak bardzo się boi i jak to rozstanie jest dla niego bolesne. Dla jego mamy to moment najcudowniejszy w życiu i radość, która nieporównywalna jest z jakąkolwiek inną.
Teraz ona, w nowej roli mamy, rozstaje się z bycia tylko dla siebie samej.
To rozstanie to początek czegoś nowego. Odpowiedzialności.

Tragikomiczne były rozstania mojej starszej córki (obecnie 37 lat) ze smoczkami. Była w żłobku, miała 3 latka. Zgadzała się pozostawać w nim pod jednym (wymuszonym rzewnymi, perlistymi łzami ) warunkiem...w każdej kieszonce (z dwóch) po smoczku, w każdej rączce, również po jednym i w buzi też (od czasu do czasu) jeden.
Ten stan, jeszcze wcześniej w domu zawsze musiał się zgadzać.
Panie w żłobku były jednak nieubłagane i moment po zostawieniu Kasieńki, panie opiekunki pozbawiały ją naczelnego smoczka w buzi. Jako, że mała była dzielna, jedynie smutna podkówka była wyrazem jej dziecięcej rozpaczy. Gorzej, że nie mogła się niczym innym zająć mimo, że zabaw nie brakło, bo uporczywie trzymała w rączkach pozostałe smoczki i pilnowała tych w kieszonkach. I za nic nie chciała się z nimi rozstawać. Minęło kilka tygodni aż do momentu, kiedy Kasia cierpliwie przekonywana przeze różnymi podstępnymi metodami, zgodziła rozstać się dzielnie ze swoimi pocieszątkami. Rozstała się z nimi pewnego poranka przed pójściem do żłobka, w ten sposób, że schowała wszystkie do kolorowego pudełeczka. Pozwoliła je schować bardzo wysoko na szafie. Ta szafą dla niej to był dla niej swoisty Mount Everest, o którym wiedziała, że bez pomocy kogoś dorosłego go nie zdobędzie.
  • Mam jeszcze jednego – powiedziało dzieciątko, dzierżąc w pulchnej, dużej jak na wiek łapinie.
  • Mogę zabrać tego jednego, schowam głęboko w kieszonce, tylko tego jednego, proszę mamuś – chlipiąc z wielką prośbą i nadzieją w głosie dukało dalej nieprzerwanie.
  • Dobrze kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, weź tego jednego, ale schowaj go głęboko do fartuszka i nie pokazuj nikomu. Niech to będzie nasza mała tajemnica – powiedziałam wzruszona.
  • HA, HA, HA .... nasza mała tajemnica – krzyczała radośnie Kasia, czule chowając smoczka do kieszonki.
Relacja pań ze żłobka jednak nie pozwalała mieć złudzeń, że Kasia jest bliższa ostatecznemu rozstaniu ze smoczkiem niż to miało miejsce kilka tygodni wstecz.
Panie zauważyły, że dziecko co po chwila znika. A to za wpół zamkniętymi drzwiami sali, a to w kąciku przy szatni będącej w pobliżu tejże sali, a to za wielki kartonowym domkiem dla lalek...i tam wkłada sobie radośnie smoczusia do buzi, i ..., i ciamka, ciamka sobie, przymykając błogo oczka.
Od momentu tego odkrycia, panie żartowały sobie, że Kasia urywa się na papierosa.
Zdarzyło się jednak tak, że pocieszyciel ostatni, zagubił się. Nie było w tym ingerecji osób trzecich. Po prostu, podczas pośpiechu w przebieralni przy odbieraniu naszej uzależnionej ;-) bohaterki ze żłobka, prawdopodobnie gdzieś wypad niezauważenie.
I znowu pochlipywanie. Tym razem bez nadziei . Oczka malutkiej powędrowały pytająco na szafę. Ale nikt w domu na to nie zareagował.


Pierwsze rozstanie Starej Kobiety jak jeszcze nie była kobietą i do tego starą, które sobie przypominam było bardzo nietypowe.
Historia to była taka.
Rok pamiętny 1964 ubiegłego wieku (ale to brzmi). Mama i tata wraz z babcią przygotowują ukochaną jedynaczkę do pójścia, do świeżo wybudowanej podstawówki – nowoczesnej 1000-latki. {Dla tych co za młodzi są, 1000-latki to były szkoły budowane w realizacji programu Społecznego Funduszu Budowy Szkół Tysiąclecia 1000 szkół na 1000- Lecie Państwa Polskiego, zainicjowanego w 1959 r.}
Ale do rzeczy. Tatuś sadza córeczkę na kolanach i oświadcza jej , że za kilka dni kiedy pójdzie do szkoły musi się przedstawiać nie Danuta, w żadnym razie Danusia Krzy....wska tylko (to straszne, co teraz nastąpi) DOROTA Krzy....wska.
  • ??? - bo, teraz jesteś  już duża, ważna i muszę się poważnie nazywać? - po chwili wahania bardziej stwierdza niż pyta rezolutnie Danusia tzn. Dorotka, znaczy Dorota.
Tatuś odetchnął z ulgą, mrugnął porozumiewawczo do mamusi. Tylko babci było coś przykro.
Rozstanie z własnym imieniem przyszło panience, powiedzmy D. niezwykle gładko.
Gorzej było wytłumaczyć dzieciakom na podwórku, które z lekka się z D. Naśmiewały. Ona czuła się jednak wyróżniona tą zmianą, choć w skrytości swego dziecięcego serduszka wolała bardziej poprzednie imię. W domu przez babcię, mamę, ciocie i wujków nadal była wołana ... Danusia, Danulka. Tylko w legitymacji szkolnej widniało Dorota i tak tam na nią wołano. Rozstanie z imieniem, którego było się beneficjentką przez z górą lat siedem ?

W miarę gdy D. Była coraz starsza, jej własne wytłumaczenie zmiany, które zdaje się wówczas na rękę było rodzicom... jej nie wystarczało, choć powód okazał się prozaiczny. Tuż po nadaniu dziecku na chrzcie św. imienia, babcia , której w owym czasie nie było na miejscu, a telefonia Orange, Playe i Plusy jeszcze nie działała ;-)
Wróciła i jako wielkie Guru całej rodziny, gdzie nikt nie śmiał postawić jej kontry, stwierdziła, że (cytuję za przekazem rodzinnym) Dorota to twarde i głupie imię i nikt jej słodkiej Danusi nie będzie nazywał Dorotą.
I nikt nie śmiał babci się sprzeciwić. Nikt też nie myślał o konsekwencjach takiego kroku, ani też o sformalizowaniu tej zmiany. Babcia tak postanowiła i tak już zostało.
Nikt, nigdy w rodzinie, D. będącej już panią D., gdy miała męża i dzieci – nikt nie mówił Dorota. A imieniny ? Były tylko urodziny.
Taka to historia.

Za tą bezbolesną wręcz zgodę na rozstanie z imieniem, tatuś zgodził się ( w tajemnicy przed mamą oczywiście) dalej podawać mi do łóżka, wieczorem, już przed zasypianiem ... hmm, hmm....butelkę z mlekiem, cukrem i masłem ;-) choć przecież duża, byłam.
Babcia jak i mama ( również w wielkiej tajemnicy... jedna przed drugą, a każda przed tatą) podawały mi po takiej samej butelce. Działali w ten sposób dokładnie wiedząc iż rozstanie z imieniem to nic w obliczu mojego rozstania z wieczorną butelką nabiału.
Mogło skończyć się źle. Siedmioletnia D. wykorzystywała tą sytuację jeszcze dość długo (wstyd przyznać...choć co tam ) jak błogo przy mleczkach zasypiała. Aż dziw bierze, że jakiegoś przebiałczenia w organizmie nie miała.
Nie, przebiałczenia nie. Tylko pulfasy dziecięce, zamiast policzków miałam.
I zimą, po nałożeniu czapeczki... och ! Widział ktoś kiedyś pączka w czapeczce?
Dopiero moja świadomość własnego wyglądu, nabyta dzięki Piotrkowi F. (temu z drugiej ławki przy oknie), który wpatrywał się jak w obrazek w Irkę N. ( tą z pierwszej ławki przy drzwiach)sprawiła, że sama rozstałam się z moją butelczyną. Po prostu zrozumiałam. Irka szczuplutkie lico miała i dlatego Piotrka zachwycała.


Teraz muszę rozstać się z tym pisaniem o błahych (być może) rozstaniach.
Dzwoni telefon. To Adam. Wczoraj odszedł do psiego raju, jego od piętnastu lat, wierny kompan – owczarek kaukaski.
Rozstanie. Też rozstanie. Zupełnie inne rozstanie.
  • Hallo... Adam...?

8 komentarzy:

  1. Rozstania są zawsze trudne, jakiejkolwiek sytuacji by nie dotyczyły. Opisujesz najczęściej te związane z życiem szkolnym. Mnie też od września przyjdzie,po raz kokejny, w obce ręce dziecię me oddać, chociaż serce sciska i płacz na końcu nosa... A przyjaciół mych czworonożnych już kilkakrotnie pozegnałam, serce bólem rozszarpywane łatałam zajeciami przy kolejnej psiej biedzie, w kącie cicho pochlipując czasem.. telefon do takiej mamy by mi się przydał ;)
    Polubiłam to z jaką lekkością się Ciebie czyta i mogłabym jeść łyżkami... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa historia z tym imieniem. Osobiście chodził z moim bratem do klasy chłopak ,który miał na imię Rafał i tak do niego się zwracaliśmy-natomiast w domu mówiono do niego Damian...Dlaczego tak się stało- nie mam pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo zgrabne odniesienia i skojarzenia w temacie,ponadto podoba misie torba i buty :).Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Każde rozstanie niesie za sobą kolejne doświadczenie, ważne jest to, aby nauczyć się przezwyciężać ból po rozstaniu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się Twój styl pisania, bardzo dobrze się to czyta :) Stylizacja spokojna i elegancka!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe, intersujące historie opowiadasz, ale tak,tak bywało, jestem w stanie sobie to wyobrazić. Czyta się tak jakby film człowiek oglądał, taka " Wojna domowa albo " Czterdziestolatek ". Jakoś tak mi się dawne czasy mojego dzieciństwa przypominają. Aż czasem żal, że to wszystko minęło już, takie rozstanie..

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi się podoba wygląd;)super torba. Ciekawy post i tak to jest życie to w dużej części rozstania. Ja trochę inaczej reagowałam na rozstania;)moje pierwzze po inauguracji życia...trochę podrosłam:)3 latka i miało być przedszkole. Mama chciała zobaczyć jak to będzie...zaprowadziła mnie do przedszkola ...więcej tego nie robiła,bo sobie zwiałam i wróciłam do domku przechodząc przez ruchliwą uluce:)uściski

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna stylizacja! Ciekawe historie, oby jak najmniej tych rozstań!!! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger