Grochówka jak u mamy.
Grochówka to
zupa, którą nader często gotowałam trzymając się zasady, że
nie da jej się ugotować w małym garnku. Żeby była udana musi być
jej wiele i w niej musi być wiele... mięsa, wędzonki (najlepiej boczek ew. wiele kości wędzonych) włoszczyzny,
majeranku i grochu oczywiście. I tak wiele lat gotowałam.
Mężusiowi świeżutkiemu, a potem bardziej już staremu (w sensie
stażu małżeńskiego ;-) ) bardzo zawsze smakowała, ale nie był
zachwycony na tyle, żeby przyznać iż jest tak samo dobra jak jego
mamy. Pytałam ją, jak gotować by była jak u niej. Słuchałam jak
przebierać groch, jak koniecznie moczyć całą noc, a potem
gotować z włoszczyzną, na mięsie aktualnie dostępnym (bo
takie wtedy były czasy), które później zmielone i po przysmażeniu
z cebulką, przyprawieniu mocno, zmiażdżonym butelką od piwa
pieprzem stanowiło farsz naleśników (tzw.krokiety). I tak przy
okazji powstawał obiad na dzień następny. Do grochówki wrzucić
kiełbasę jaką uda się zdobyć (bo wtedy się kiełbasę nie
kupowało lecz zdobywało;-)
I jest wyżerka
na parę dni. Przygotowanie obiadu staje się później, zaiste tylko
przygrzewaniem. Przyswajałam skrupulatnie wszystkie rady i zasady
mając nadzieję, że uda mi się ugotować nie tylko smaczną, ale
dobrą grochówkę jak u mamy.
Zasadą tej dobrej
grochówki było jeszcze to, że była ona gęsta, a groch w niej w dwóch częściach rozgotowany, a w jednej części cały, jednakże
rozpływający się w ustach. Ale to już (moja drobna) tajemnica jak
do tego doprowadzić.
Popołudnie 1986
roku. Jestem już w domu po pracy zasadniczej. W swojej już
własnej, nie maminej kuchni. Trójka też własnych dzieci i
dodatkowe, dwa dziewczątka małe... Karolina i Dominika córeczki
Heni rozkręcającej akurat biznes drogeryjny (sam Kulej – onegdaj
znany bokser, był jej dostawcą). Dziewczynkami w wieku
żłobkowo-przedszkolnym zajmowałam się nie tyle z nudy co z
wielkiej potrzeby posiadania pieniędzy. Patrzę na zegar. Późno
się zrobiło. Zaraz wróci mężuś z pracy. Będzie głodny. Dzieci
też już są głodne. Pięcioro głodomorów. Najstarszy, własny
syn lat 10, a najmłodsza Karola od Heni lat 3. Wszystkie po
zajęciach szkolnych, przedszkolnych lub żłobkowych. Jednoczy je
niecierpliwe oczekiwanie na obiad. Żadne tam kawałeczki bułeczki,
ciasteczka. Pięć par oczu wpatruje się w wielki, obejmujący trzy
gazowe palniki gar, spod którego pokrywki unosi się aromatyczny
intensywny zapach konkretnego jedzenia, żadnej namiastki, właśnie
grochówka.
Mieszanie
parolitrowej, aromatycznej mieszanki przerywa natarczywy dzwonek do
drzwi. Tak może dzwonić tylko Krysia, zaprzyjaźniona sąsiadka z
tego z samego piętra (XI-go wieżowca)
- Ależ tu
pachnie, już przy windach na dole czuć te zapachy – zatrajkotała
10 lat ode mnie starsza moja przyjaciółka
- Dawaj, pokazuj
co tam masz w torbie – przerwałam jej, wypychając z ciemnej
kuchni bez okna, oczekując pokazywania ciekawych fatałaszków,
które do mnie zwykle nie wiedzieć skąd przynosiła w celu
sprzedania mnie samej lub podania dalej (w tym samym celu)
Dzieci równie
zaciekawione nową sytuacją, na tą chwilę zapomniały o dręczącym
ich ssaniu w żołądkach. Dziewczynki rozbawione przebierały w
szmatkach, a najstarszy syn wziął swojego młodszego brata i
poszedł do drugiego pokoju. żeby nie uczestniczyć w takich niemęskich
sprawach.
- Pamiętaj tylko
mamusiu o obiedzie – wtrącił tylko, zamykając drzwi.
Z kuchni dochodził
głos purkającej na gazie grochówki i czajnika z wodą nastawioną
na kawę dla Krychny, co tak zajęta była, że od rana żadnej wypić
nie zdołała. Najmłodsza Karola jedną z kolorowych bluzeczek do
swojego woreczka żłobkowego, upychała.
Śmiechom,
podnieceniu towarzyszącemu przy oglądaniu nie było końca. Rzeczy
przepiękne i takie, których w normalnych sklepach nie uświadczysz.
Aż trochę duszno się zrobiło.
Aż nagle ! O mamo
jedyna, co tak ... śmierdzi? Bo przecież nie pachnie.
Obiad. Znaczy
grochówka. Przypaliła się. Mężuś zaraz wróci. Głodny. Nawet
woda w czajniku się wygotowała, bo gwizdek albo się wygwizdał,
albo nie zdołał przebić przez baski gwar.
- To ja ci nie
będę przeszkadzać – wpadnę później – słabym głosem
powiedziała Krysia
Po czym szybko
wyszła, zbierając w pośpiechu ciuszki i kolejny raz tracąc okazję
na wypicie kawki.
Na mój krzyk
rozpaczy: co teraz z obiadem, grochówką....???!!!
Dzieci
potulnie zajęły się swoimi dziecięcymi sprawkami jakby wiedziały,
że tylko spokój może być ratunkiem. Najstarszy synek wychynął z
drugiego pokoju ze stwierdzeniem, że czuł, że tak będzie.
- Trzeba było czuć, że się przypala – odburknęłam, jednocześnie zlewając grochówkę do pomniejszych garnków.
A czas leciał
szybciej niż woda wypłukująca przypalony gar po zupie, który
niewyczyszczony dokładnie owinąwszy w stare gazety upchnęłam ( o
zgrozo!) w tył przepastnej szafy odzieżowej.
Resztki wody
perfumowanej, ogórkowej, prosto z Kiosku Ruchu zagotowałam w garnku
z wodą ( prosto z kranu).
Po otwarciu okien,
dzięki małemu przeciągowi, woni wody ogórkowej, unoszący się
zapach przypalonej grochówki stawał się mniej nieznośny, a z
każdą chwilą zanikał.
Dzieciom, pod karą
kąpieli w lodowatej wodzie w wannie, zabroniłam pisnąć choćby
słowo.
Najstarszego też
zaszantażowałam w wymyślny tylko mnie i jemu znany sposób ;-)
Co do smaku tejże
grochówki ?
Ze strachem
nalewałam na talerz umęczoną grochówkę, umęczonemu po pracy
mężusiowi.
Na wszelki wypadek
nie przysiadłam przy stole, żeby zjeść z nim posiłek, wymawiając
się innymi, nader ważnymi czynnościami przy dzieciach.
Siedziałam w
trwodze w pokoju z maluchami udając (chyba skutecznie) spokój i
opanowanie.
Nagle krzyk! Nagle
ryk! Nagle, twarz radosna mężusia w drzwiach pokoju dziecięcego.
- Wygrał w Toto Lotka, w telewizji ogłosili,że wynaleziono skuteczny lek na hemoroidy czy ,że wyszła ustawa o przymusowym dodawaniu do wypłaty conajmniej tuzina paczek papierosów? – myśli ze znakiem zapytania krążyły mi po głowie.
- Kochanie..to jest to ...wreszcie ci się udało kochanie, tyle lat ci to zajęło, to jest to wreszcie – strzelał mężuś słowami, jak Janek Kos z karabinu maszynowego. - WRESZCIE! Nauczyłaś się. To ten niepowtarzalny smak. Taką grochówkę gotowała moja mama.
Samo życie, opowiadasz ciekawie jak Grochola!
OdpowiedzUsuńNo tak, imponderabilia :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, ja gotuję grochówkę zupełnie według innych zasad, wegetariańską, bez grama niczego co ma związek z mięsem. I jest pyszna :D
Czemu mnie to nie zdziwiło,mężczyźni i ich smak :)
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta takie wspomnienia,pozdrawiam :)
I really like this dress, its color, its design and especially the volume and the flight can be seen in the beautiful photography. You seem like a elegant and funny woman.
OdpowiedzUsuńno właśnie, smaki z dzieciństwa ;) nie każda mama jest dobrą kucharką, jak widać :D każdemu się coś przypali, jednemu częściej, jednemu rzadziej :) fajna historia :)
OdpowiedzUsuńWiesz " stara Kobieto" cieszę się ,że do mnie wpadłaś, uwielbiam ludzi z optymizmem na twarzy i sercu, dziękuję,dziękuję- przeszperałam twoje posty i jestem zachwycona Twoją postawą, poczuciem humoru, ściskam Dusia [ dzieciństwo ma niepowtarzalny smak i zapach..........]
OdpowiedzUsuńFajna historia. Przyjemnie się Ciebie czyta. Podobnie jak Sivka S, gotuję bez mięsa i też dobrze smakuje :)
OdpowiedzUsuńO jak dobrze, że do mnie zajrzałaś ... już uwielbiam Twoj blog i Twoje pisanie :)
OdpowiedzUsuńPrzesyłam pozdrowienia z Kuźni Upominków:) bardzo ciekawy blog, cenię sobie ludzi którzy żyją z pasją i z optymizmem patrzą na życie! Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńFajna historia z życia wzięta..."uratowałaś" grochówkę i wyszła jeszcze lepiej niż chciałaś, zachwyt męża bezcenny...serdecznie pozdrawiam...świetna sukienka, zdjęcie super...
OdpowiedzUsuńAle historia, z życia wzięta. Podoba mi się jak piszesz. Chętnie będę tutaj wpadać, żeby się zrelaksować. Oj... samo życie :) Serdeczności dla Ciebie :)
OdpowiedzUsuńWitak Kobieto! Bo "stara" jakoś nie przechodzi mi przez usta. Cieszę się, że trafiłaś do mnie bo teraz będę często gościć u Ciebie. Pa, to byłam ja, kobieta po pięćdziesiątce :)
OdpowiedzUsuńWitak Kobieto! Bo "stara" jakoś nie przechodzi mi przez usta. Cieszę się, że trafiłaś do mnie bo teraz będę często gościć u Ciebie. Pa, to byłam ja, kobieta po pięćdziesiątce :)
OdpowiedzUsuńHaha, tak samo było z sosem u mojej babci;-) Mi zawsze bardzo smakował a mama krytykowała ,że jest przypalony;-) Śliczna sukienka, boski kolor <3
OdpowiedzUsuńSamo życie i wspaniałe przypadki :) Lubię "Twoje pióro" . Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńfajna historia ;) zrobiłaś mi, aż smaka na grochówkę -lubię :D
OdpowiedzUsuńPiękna sukienka :) Pozdrawiam!
Jak ja się uśmiałam, cudnie opowiedziana historia :) Nawet zapachniało mi grochówką. P.S. Grochówki nie cierpię od czasu, gdy moja teściowa gotowała ją co najmniej raz w tygodniu (przez jakiś czas gotowaliśmy razem, bo ja pracuję i babci szkoda nas było, więc nie musiałam gotować, potem przeszliśmy na gotowanie swoje i jest super). Od tego czasu nie ma tej zupy w moim menu.
OdpowiedzUsuń