13:53:00

KUCHENNE IMPONDERABILIA


Grochówka jak u mamy.
Grochówka to zupa, którą nader często gotowałam trzymając się zasady, że nie da jej się ugotować w małym garnku. Żeby była udana musi być jej wiele i w niej musi być wiele... mięsa, wędzonki (najlepiej boczek ew. wiele kości wędzonych) włoszczyzny, majeranku i grochu oczywiście. I tak wiele lat gotowałam. Mężusiowi świeżutkiemu, a potem bardziej już staremu (w sensie stażu małżeńskiego ;-) ) bardzo zawsze smakowała, ale nie był zachwycony na tyle, żeby przyznać iż jest tak samo dobra jak jego mamy. Pytałam ją, jak gotować by była jak u niej. Słuchałam jak przebierać groch, jak koniecznie moczyć całą noc, a potem gotować z włoszczyzną, na mięsie aktualnie dostępnym (bo takie wtedy były czasy), które później zmielone i po przysmażeniu z cebulką, przyprawieniu mocno, zmiażdżonym butelką od piwa pieprzem stanowiło farsz naleśników (tzw.krokiety). I tak przy okazji powstawał obiad na dzień następny. Do grochówki wrzucić kiełbasę jaką uda się zdobyć (bo wtedy się kiełbasę nie kupowało lecz zdobywało;-)
I jest wyżerka na parę dni. Przygotowanie obiadu staje się później, zaiste tylko przygrzewaniem. Przyswajałam skrupulatnie wszystkie rady i zasady mając nadzieję, że uda mi się ugotować nie tylko smaczną, ale dobrą grochówkę jak u mamy.
Zasadą tej dobrej grochówki było jeszcze to, że była ona gęsta, a groch w niej w dwóch częściach rozgotowany, a w jednej części cały, jednakże rozpływający się w ustach. Ale to już (moja drobna) tajemnica jak do tego doprowadzić.
Popołudnie 1986 roku. Jestem już w domu po pracy zasadniczej. W swojej już własnej, nie maminej kuchni. Trójka też własnych dzieci i dodatkowe, dwa dziewczątka małe... Karolina i Dominika córeczki Heni rozkręcającej akurat biznes drogeryjny (sam Kulej – onegdaj znany bokser, był jej dostawcą). Dziewczynkami w wieku żłobkowo-przedszkolnym zajmowałam się nie tyle z nudy co z wielkiej potrzeby posiadania pieniędzy. Patrzę na zegar. Późno się zrobiło. Zaraz wróci mężuś z pracy. Będzie głodny. Dzieci też już są głodne. Pięcioro głodomorów. Najstarszy, własny syn lat 10, a najmłodsza Karola od Heni lat 3. Wszystkie po zajęciach szkolnych, przedszkolnych lub żłobkowych. Jednoczy je niecierpliwe oczekiwanie na obiad. Żadne tam kawałeczki bułeczki, ciasteczka. Pięć par oczu wpatruje się w wielki, obejmujący trzy gazowe palniki gar, spod którego pokrywki unosi się aromatyczny intensywny zapach konkretnego jedzenia, żadnej namiastki, właśnie grochówka.
Mieszanie parolitrowej, aromatycznej mieszanki przerywa natarczywy dzwonek do drzwi. Tak może dzwonić tylko Krysia, zaprzyjaźniona sąsiadka z tego z samego piętra (XI-go wieżowca)
- Ależ tu pachnie, już przy windach na dole czuć te zapachy – zatrajkotała 10 lat ode mnie starsza moja przyjaciółka
- Dawaj, pokazuj co tam masz w torbie – przerwałam jej, wypychając z ciemnej kuchni bez okna, oczekując pokazywania ciekawych fatałaszków, które do mnie zwykle nie wiedzieć skąd przynosiła w celu sprzedania mnie samej lub podania dalej (w tym samym celu)
Dzieci równie zaciekawione nową sytuacją, na tą chwilę zapomniały o dręczącym ich ssaniu w żołądkach. Dziewczynki rozbawione przebierały w szmatkach, a najstarszy syn wziął swojego młodszego brata i poszedł do drugiego pokoju. żeby nie uczestniczyć w takich niemęskich sprawach.
- Pamiętaj tylko mamusiu o obiedzie – wtrącił tylko, zamykając drzwi.
Z kuchni dochodził głos purkającej na gazie grochówki i czajnika z wodą nastawioną na kawę dla Krychny, co tak zajęta była, że od rana żadnej wypić nie zdołała. Najmłodsza Karola jedną z kolorowych bluzeczek do swojego woreczka żłobkowego, upychała.
Śmiechom, podnieceniu towarzyszącemu przy oglądaniu nie było końca. Rzeczy przepiękne i takie, których w normalnych sklepach nie uświadczysz. Aż trochę duszno się zrobiło.
Aż nagle ! O mamo jedyna, co tak ... śmierdzi? Bo przecież nie pachnie.
Obiad. Znaczy grochówka. Przypaliła się. Mężuś zaraz wróci. Głodny. Nawet woda w czajniku się wygotowała, bo gwizdek albo się wygwizdał, albo nie zdołał przebić przez baski gwar.
- To ja ci nie będę przeszkadzać – wpadnę później – słabym głosem powiedziała Krysia
Po czym szybko wyszła, zbierając w pośpiechu ciuszki i kolejny raz tracąc okazję na wypicie kawki.
Na mój krzyk rozpaczy: co teraz z obiadem, grochówką....???!!!
Dzieci potulnie zajęły się swoimi dziecięcymi sprawkami jakby wiedziały, że tylko spokój może być ratunkiem. Najstarszy synek wychynął z drugiego pokoju ze stwierdzeniem, że czuł, że tak będzie.
  • Trzeba było czuć, że się przypala – odburknęłam, jednocześnie zlewając grochówkę do pomniejszych garnków.
A czas leciał szybciej niż woda wypłukująca przypalony gar po zupie, który niewyczyszczony dokładnie owinąwszy w stare gazety upchnęłam ( o zgrozo!) w tył przepastnej szafy odzieżowej.
Resztki wody perfumowanej, ogórkowej, prosto z Kiosku Ruchu zagotowałam w garnku z wodą ( prosto z kranu).
Po otwarciu okien, dzięki małemu przeciągowi, woni wody ogórkowej, unoszący się zapach przypalonej grochówki stawał się mniej nieznośny, a z każdą chwilą zanikał.
Dzieciom, pod karą kąpieli w lodowatej wodzie w wannie, zabroniłam pisnąć choćby słowo.
Najstarszego też zaszantażowałam w wymyślny tylko mnie i jemu znany sposób ;-)
Co do smaku tejże grochówki ?
Ze strachem nalewałam na talerz umęczoną grochówkę, umęczonemu po pracy mężusiowi.
Na wszelki wypadek nie przysiadłam przy stole, żeby zjeść z nim posiłek, wymawiając się innymi, nader ważnymi czynnościami przy dzieciach.
Siedziałam w trwodze w pokoju z maluchami udając (chyba skutecznie) spokój i opanowanie.
Nagle krzyk! Nagle ryk! Nagle, twarz radosna mężusia w drzwiach pokoju dziecięcego.

  • Wygrał w Toto Lotka, w telewizji ogłosili,że wynaleziono skuteczny lek na hemoroidy czy ,że wyszła ustawa o przymusowym dodawaniu do wypłaty conajmniej tuzina paczek papierosów? – myśli ze znakiem zapytania krążyły mi po głowie.
  • Kochanie..to jest to ...wreszcie ci się udało kochanie, tyle lat ci to zajęło, to jest to wreszcie – strzelał mężuś słowami, jak Janek Kos z karabinu maszynowego. - WRESZCIE! Nauczyłaś się. To ten niepowtarzalny smak. Taką grochówkę gotowała moja mama. 

17 komentarzy:

  1. Samo życie, opowiadasz ciekawie jak Grochola!

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, imponderabilia :D
    Swoją drogą, ja gotuję grochówkę zupełnie według innych zasad, wegetariańską, bez grama niczego co ma związek z mięsem. I jest pyszna :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu mnie to nie zdziwiło,mężczyźni i ich smak :)
    Fajnie się czyta takie wspomnienia,pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. I really like this dress, its color, its design and especially the volume and the flight can be seen in the beautiful photography. You seem like a elegant and funny woman.

    OdpowiedzUsuń
  5. no właśnie, smaki z dzieciństwa ;) nie każda mama jest dobrą kucharką, jak widać :D każdemu się coś przypali, jednemu częściej, jednemu rzadziej :) fajna historia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz " stara Kobieto" cieszę się ,że do mnie wpadłaś, uwielbiam ludzi z optymizmem na twarzy i sercu, dziękuję,dziękuję- przeszperałam twoje posty i jestem zachwycona Twoją postawą, poczuciem humoru, ściskam Dusia [ dzieciństwo ma niepowtarzalny smak i zapach..........]

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajna historia. Przyjemnie się Ciebie czyta. Podobnie jak Sivka S, gotuję bez mięsa i też dobrze smakuje :)

    OdpowiedzUsuń
  8. O jak dobrze, że do mnie zajrzałaś ... już uwielbiam Twoj blog i Twoje pisanie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przesyłam pozdrowienia z Kuźni Upominków:) bardzo ciekawy blog, cenię sobie ludzi którzy żyją z pasją i z optymizmem patrzą na życie! Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajna historia z życia wzięta..."uratowałaś" grochówkę i wyszła jeszcze lepiej niż chciałaś, zachwyt męża bezcenny...serdecznie pozdrawiam...świetna sukienka, zdjęcie super...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale historia, z życia wzięta. Podoba mi się jak piszesz. Chętnie będę tutaj wpadać, żeby się zrelaksować. Oj... samo życie :) Serdeczności dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Witak Kobieto! Bo "stara" jakoś nie przechodzi mi przez usta. Cieszę się, że trafiłaś do mnie bo teraz będę często gościć u Ciebie. Pa, to byłam ja, kobieta po pięćdziesiątce :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Witak Kobieto! Bo "stara" jakoś nie przechodzi mi przez usta. Cieszę się, że trafiłaś do mnie bo teraz będę często gościć u Ciebie. Pa, to byłam ja, kobieta po pięćdziesiątce :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Haha, tak samo było z sosem u mojej babci;-) Mi zawsze bardzo smakował a mama krytykowała ,że jest przypalony;-) Śliczna sukienka, boski kolor <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Samo życie i wspaniałe przypadki :) Lubię "Twoje pióro" . Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  16. fajna historia ;) zrobiłaś mi, aż smaka na grochówkę -lubię :D
    Piękna sukienka :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Jak ja się uśmiałam, cudnie opowiedziana historia :) Nawet zapachniało mi grochówką. P.S. Grochówki nie cierpię od czasu, gdy moja teściowa gotowała ją co najmniej raz w tygodniu (przez jakiś czas gotowaliśmy razem, bo ja pracuję i babci szkoda nas było, więc nie musiałam gotować, potem przeszliśmy na gotowanie swoje i jest super). Od tego czasu nie ma tej zupy w moim menu.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger