Lipiec 1976 r. Przystanek tramwajowy, skrzyżowanie ul.Maya i ul.Karola.
Młoda dziewczyna, nie tyle ładna co intrygująca ciekawymi rysami twarzy.
Naturalna (jeszcze niefarbowana) blondynka o niebieskich, żywych oczach, które ciekawsko, ale jakoś też dumnie wyzierają spod gęstej, nieco krzywo przyciętej grzywki, zakrywającej ciemne brwi.
Włosy ma niedbale upięte wysoko w kok, ale po bokach twarzy niesforne kosmyki właśnie się uwolniły wskutek letniego porywu wiatru, który okazał się silniejszy niż parę wsuwek. To dobrze, bo zakrywają jej lewe ucho, które jest lekko odstające co złości i zawstydza ich właścicielkę. Mamine przyklejanie w dzieciństwie plastra by zapobiec (Nie trzeba było się upierać przy spaniu tylko na prawym boku ;-)) coraz większemu odstawaniu ucha, nic nie dało.
Ze względu na porę roku dziewczyna odziana jest w letnią, zwiewną sukienkę wirującą od pasa.
Bystre oko krawcowej odgadłoby, że uszyta jest z tzw. koła materiału. Szerokie ramiączka podtrzymują mocno dopasowaną górną część sukienki. Jak na 1976 rok dość odważnie, głęboko wydekoltowaną. Ale cóż, panna jest młoda, zgrabna, z długimi nogami, które opalone wydają się jeszcze bardziej wysmukłe niż w rzeczywistości. Falbanka, którą dodatkowo jest obszyty dół sukienki jest sztywna. Zamiast okrywać kolana, zalotnie uchyla się i ukazuje kształtne kolana i trochę powyżej, kawalądek jędrnego uda.
Mariola (jej drugie imię) ma 19 lat, właśnie parę dni temu wyszła za mąż. Jest zakochana i czuje się najszczęśliwszą dziewczyną (pardon: kobietą) na świecie.
Ta radość z niej emanuje w każdym spojrzeniu, geście.
Właśnie stoi, a raczej spaceruje sobie wymachując wesoło białą torebeczką, zapinaną na srebrne bigielki. Torebeczka idealnie pasuje do jasnoniebieskiej kiecuszki w białe kwiatuszki. Do tego białe sandałki na niedużych (biorąc pod uwagę stosunkowo wysoki wzrost dziewczyny... 170 cm) stopach. Wysokie obcasy przy pantofelkach czynią ją jeszcze wyższą.
Panna jak z obrazka. Elegancka zwykłą prostotą, niby skromna, ale kusząca niewinnymi uśmiechami, które rozdaje na lewo i prawo, ukazując swoje nieskazitelnie białe, równe zęby między wydymanymi, czerwonymi wargami. Te czerwone usteczka to jedyny wyraźny, jakby niepasujący do stonowanej reszty, element. Za to bardzo pasujący do mlecznoczekoladowej opalenizny będącej rzadkością u raczej bladolicych blondynek, opalających się z reguły na różowo (jest 1976 rok, nie ma solariów).
Mariola zdaje sobie sprawę, że zwraca sobą uwagę. Ale oto jej chodzi. Chce żeby wszyscy widzieli... nie, nie jaka jest urocza, świeża i młoda (chociaż może troszeczkę ;) Czuje się ważna.
Chce żeby wszyscy dookoła obserwatorzy widzieli jaka jest szczęśliwa, jaka ważna. Jest dorosła, rozkwita i, i, i ma męża. Jest ważna. Ma nową rodzinę.
Nadjechał tramwaj. Wbiega tanecznym krokiem po schodkach jednakowoż przepuszczając przed sobą starsze osoby, a tym samym dając sobie jeszcze czas na pogwiazdorzenie przed innymi osobami pozostałymi na przystanku.
W tramwaju jest wiele osób, ale też wiele wolnych miejsc.
Mariola jednak zbyt jest zajęta swoimi myślami jak to jest cudownie, jak to cudownie młodą, zakochaną i kochaną być... by siadać i tym samym zdusić w sobie rozpierającą radosną dumę. Wyciąga prawą rękę i schwyciła się górnego uchwytu przymocowanego do drążka biegnącego przez cała długość wagonu tramwajowego. Patrzy w górę na swoje jędrne, sprężyste ramię w zagięciu, którego fruwała torebka. Prawą rękę musi mieć wolną, bo na palcu prawej dłoni siedzi grube, jak najbardziej złote kółeczko. Wyciąga tę dłoń, niby przypadkiem przed siebie, tak aby mogła spoglądać na nią dumnie, ale żeby inni również zauważyli , że na jej palcu dodatkowo jeszcze poniżej złotego kółka mruga oczko z pierścionka zaręczynowego.
Patrzy... raz na ramię trzymające drążek, raz na zaobrączkowany palec młodej dłoni.
Przystanek. Czas wysiąść.
40 lat później.
Lipec 2016 r. Przystanek tramwajowy, skrzyżowanie ul. Maya i ul.Karola.
Niemłoda już kobieta ze śladami nie tyle wybitnej, co może kiedyś interesującej urody. Blondynka o imieniu Mariola, w pasmach od Garniera, albo innego Loreala upiętych pieczołowicie w kok. Letni, nader gwałtowny wiatr burzy jej misterną fryzurę wywołując irytację, bo fruwająca grzywka odsłonia krzywą, za ciemną naprędce wykonaną hennę brwi. Jak na lipiec jest chłodno, temperatura poniżej 20 stopni. Jest w płaszczyku koloru ziemi, a pod spod wpół rozpiętego płaszcza wygląda falbana granatowej bluzki, której deseń kwiatowy kolorystyczne współgra z brązową barwą spodni i dość wysokich szpilek. Przez ramię przewieszona torebka tworzy w sumie dość elegancką klasyczną całość. Wysoki obcas wydłuża optycznie jej nieco zbyt grube, obarczone cellulitem uda, co w przypadku ubrania spodni nie jest akurat tak widoczne. Stara się trzymać prosto sylwetkę (zawsze pierś do przodu! w wyglądzie i życiu! powtarzała jej babcia, a ona to pamięta) ale dzisiaj jest akurat ten dzień kiedy mocniej dokucza jej ból kręgosłupa, a wypadek sprzed dwudziestu laty, kiedy miała dokładnie połamaną lewą nogę, też staje jej przed oczami, bo właśnie źle nią stąpnęła chcąc utrzymać równowagę. Patrzy na otaczających ją ludzi. Wszyscy tacy młodzi, roześmiani. Próbuje się też uśmiechać. Lubi się uśmiechać. Ma ciągle piękne (swoje) zęby. Wie o tym. To dla tych zębów (tak żartobliwie twierdził) zakochał się w niej mąż 40 lat temu jej mąż
Kobieta jest delikatnie opalona. Tego roku nie dopisało jeszcze słoneczko. Lubi się opalać i lubi być kobietą, ale nie jak kiedyś (nie jak kiedyś opalać się i nie jak kiedyś być kobietą) Teraz uważa bardziej na opalanie. Jej skóra stała się cieńsza, delikatna, a lata bezkarnego opalania nienajlepiej wpłynęły na jej obecny wygląd. Z kolei bycie kobietą w wieku 19 lat jest zupełnie inne niż w wieku 59.
Przechadza się po przystanku. W oczekiwaniu na tramwaj obserwuje tłum. Jest w nim prawie najstarsza.
Część oczekujących zaczyna niecierpliwie ją przepychać, żeby dostać się do nadjeżdżającego właśnie tramwaju, a ona w swej zadumie tarasowała im jedno z przejść.
Uśmiecha się w dal, jak najpiękniej potrafi z przeprosinami na czerwonych wyzywająco ustach. To jednakże nie uspakaja emocji.
Wygolony po czubek głowy młodzian (jednakże z długą kitą umiejscowioną na tymże czubku) patrzy z góry ;-) na o głowę wyższą kobietą – masz problem ? - z takim samym wyrazem troski co i groźby – pyta i przysuwa się do kobiety (bynajmniej nie w celu nawiązania nici sympatycznego związku). Zamiast wsiadać do wagonu.
- Oj, chyba chłopak nie miał czasu nabyć dobrych manier i nie ma z pewnością (przynajmniej dziś) humoru – myśli kobieta szybko odskakując od młodziana i wsiadając (wszakże nie do tramwaju, na który czekała)
Zrobiło się jej gorąco. Przytrzymując poręczy siedzenia dość zgrabnie zdejmuje płaszczyk. Uwolniona od wierzchniego okrycia, czuje się swobodna choć jedzie w innym niż zamierzała kierunku. Tramwaj raptownie hamuje.
Unosi rękę i chwyta zwisający z góry uchwyt (pętla kojarzy jej się ze sznurem szubienicznym).
Luźny rękaw bluzki opada, odsłaniając rękę aż do ramienia, od wewnątrz dużo jaśniejszą niż z góry. Brak w niej sprężystości. Od pachy aż po łokieć ręka faluje zwisając jak połamane skrzydło ptaka, dodatkowo zamiast piórami obleczone ciastem naleśnikowym.
Kobieta jest niezadowolona. Chce ukryć ten dowód czasowy, ale musi się przecież trzymać. Dłonią drugiej ręki przytrzymuje torebkę i palto.
Na żadnym z palców nie ma złotej obrączki. Niebieści się za to plątanina żyłek widoczna przez opalony, z brunatnymi przebarwieniami słonecznymi naskórek.
Nie chce, żeby jej się ktoś przypatrywał. Opuszcza rękę trzymającą górną poręcz, a drugą osłania kawałkiem płaszczyka. Utrzymuje równowagę opierając się jedynie biodrem o bok oparcia krzesełka.
Jedzie bez trzymanki ;-)
Zwalnia się miejsce siedzące. Szybko (bez zbędnego zastanawiania się) zajmuje je.
Przystanek. Czas wysiąść,
Młoda dziewczyna, nie tyle ładna co intrygująca ciekawymi rysami twarzy.
Naturalna (jeszcze niefarbowana) blondynka o niebieskich, żywych oczach, które ciekawsko, ale jakoś też dumnie wyzierają spod gęstej, nieco krzywo przyciętej grzywki, zakrywającej ciemne brwi.
Włosy ma niedbale upięte wysoko w kok, ale po bokach twarzy niesforne kosmyki właśnie się uwolniły wskutek letniego porywu wiatru, który okazał się silniejszy niż parę wsuwek. To dobrze, bo zakrywają jej lewe ucho, które jest lekko odstające co złości i zawstydza ich właścicielkę. Mamine przyklejanie w dzieciństwie plastra by zapobiec (Nie trzeba było się upierać przy spaniu tylko na prawym boku ;-)) coraz większemu odstawaniu ucha, nic nie dało.
Ze względu na porę roku dziewczyna odziana jest w letnią, zwiewną sukienkę wirującą od pasa.
Bystre oko krawcowej odgadłoby, że uszyta jest z tzw. koła materiału. Szerokie ramiączka podtrzymują mocno dopasowaną górną część sukienki. Jak na 1976 rok dość odważnie, głęboko wydekoltowaną. Ale cóż, panna jest młoda, zgrabna, z długimi nogami, które opalone wydają się jeszcze bardziej wysmukłe niż w rzeczywistości. Falbanka, którą dodatkowo jest obszyty dół sukienki jest sztywna. Zamiast okrywać kolana, zalotnie uchyla się i ukazuje kształtne kolana i trochę powyżej, kawalądek jędrnego uda.
Mariola (jej drugie imię) ma 19 lat, właśnie parę dni temu wyszła za mąż. Jest zakochana i czuje się najszczęśliwszą dziewczyną (pardon: kobietą) na świecie.
Ta radość z niej emanuje w każdym spojrzeniu, geście.
Właśnie stoi, a raczej spaceruje sobie wymachując wesoło białą torebeczką, zapinaną na srebrne bigielki. Torebeczka idealnie pasuje do jasnoniebieskiej kiecuszki w białe kwiatuszki. Do tego białe sandałki na niedużych (biorąc pod uwagę stosunkowo wysoki wzrost dziewczyny... 170 cm) stopach. Wysokie obcasy przy pantofelkach czynią ją jeszcze wyższą.
Panna jak z obrazka. Elegancka zwykłą prostotą, niby skromna, ale kusząca niewinnymi uśmiechami, które rozdaje na lewo i prawo, ukazując swoje nieskazitelnie białe, równe zęby między wydymanymi, czerwonymi wargami. Te czerwone usteczka to jedyny wyraźny, jakby niepasujący do stonowanej reszty, element. Za to bardzo pasujący do mlecznoczekoladowej opalenizny będącej rzadkością u raczej bladolicych blondynek, opalających się z reguły na różowo (jest 1976 rok, nie ma solariów).
Mariola zdaje sobie sprawę, że zwraca sobą uwagę. Ale oto jej chodzi. Chce żeby wszyscy widzieli... nie, nie jaka jest urocza, świeża i młoda (chociaż może troszeczkę ;) Czuje się ważna.
Chce żeby wszyscy dookoła obserwatorzy widzieli jaka jest szczęśliwa, jaka ważna. Jest dorosła, rozkwita i, i, i ma męża. Jest ważna. Ma nową rodzinę.
Nadjechał tramwaj. Wbiega tanecznym krokiem po schodkach jednakowoż przepuszczając przed sobą starsze osoby, a tym samym dając sobie jeszcze czas na pogwiazdorzenie przed innymi osobami pozostałymi na przystanku.
W tramwaju jest wiele osób, ale też wiele wolnych miejsc.
Mariola jednak zbyt jest zajęta swoimi myślami jak to jest cudownie, jak to cudownie młodą, zakochaną i kochaną być... by siadać i tym samym zdusić w sobie rozpierającą radosną dumę. Wyciąga prawą rękę i schwyciła się górnego uchwytu przymocowanego do drążka biegnącego przez cała długość wagonu tramwajowego. Patrzy w górę na swoje jędrne, sprężyste ramię w zagięciu, którego fruwała torebka. Prawą rękę musi mieć wolną, bo na palcu prawej dłoni siedzi grube, jak najbardziej złote kółeczko. Wyciąga tę dłoń, niby przypadkiem przed siebie, tak aby mogła spoglądać na nią dumnie, ale żeby inni również zauważyli , że na jej palcu dodatkowo jeszcze poniżej złotego kółka mruga oczko z pierścionka zaręczynowego.
Patrzy... raz na ramię trzymające drążek, raz na zaobrączkowany palec młodej dłoni.
- Teraz, od tego przystanku, skrzyżowania dwóch głównych ulic jej miasta, zaczyna się jej nowe, jeszcze piękniejsze niż dotychczas życie. Będzie wspaniałe i niech wszyscy jej zazdroszczą – pomyślała, omiatając zarozumiałym spojrzeniem współpasażerów wśród, których (nie licząc dzieci) była prawie jedną z najmłodszych.
- Czyż nie jestem wspaniała i mam tyle szczęścia, i jest lato. Zawsze niech będzie lato. Tyle jeszcze przede mną cudownych, ciekawych na pewno i dobrych lat – nie przestawała marzyć.
- Jest kobietą, młodą kobietą, ładną kobietą, (lubi być kobietą) kochaną kobietą z otwartą wielką księgą przyszłości. Wszystko przede mną jest wielkie. O wiele większe niż to co za mną. Przede mną życie . Wiele czasu.
Przystanek. Czas wysiąść.
- Jadę dalej, będę jechać długo – myśli Mariola nieustannie patrząc na swoją dłoń.
40 lat później.
Lipec 2016 r. Przystanek tramwajowy, skrzyżowanie ul. Maya i ul.Karola.
Niemłoda już kobieta ze śladami nie tyle wybitnej, co może kiedyś interesującej urody. Blondynka o imieniu Mariola, w pasmach od Garniera, albo innego Loreala upiętych pieczołowicie w kok. Letni, nader gwałtowny wiatr burzy jej misterną fryzurę wywołując irytację, bo fruwająca grzywka odsłonia krzywą, za ciemną naprędce wykonaną hennę brwi. Jak na lipiec jest chłodno, temperatura poniżej 20 stopni. Jest w płaszczyku koloru ziemi, a pod spod wpół rozpiętego płaszcza wygląda falbana granatowej bluzki, której deseń kwiatowy kolorystyczne współgra z brązową barwą spodni i dość wysokich szpilek. Przez ramię przewieszona torebka tworzy w sumie dość elegancką klasyczną całość. Wysoki obcas wydłuża optycznie jej nieco zbyt grube, obarczone cellulitem uda, co w przypadku ubrania spodni nie jest akurat tak widoczne. Stara się trzymać prosto sylwetkę (zawsze pierś do przodu! w wyglądzie i życiu! powtarzała jej babcia, a ona to pamięta) ale dzisiaj jest akurat ten dzień kiedy mocniej dokucza jej ból kręgosłupa, a wypadek sprzed dwudziestu laty, kiedy miała dokładnie połamaną lewą nogę, też staje jej przed oczami, bo właśnie źle nią stąpnęła chcąc utrzymać równowagę. Patrzy na otaczających ją ludzi. Wszyscy tacy młodzi, roześmiani. Próbuje się też uśmiechać. Lubi się uśmiechać. Ma ciągle piękne (swoje) zęby. Wie o tym. To dla tych zębów (tak żartobliwie twierdził) zakochał się w niej mąż 40 lat temu jej mąż
Kobieta jest delikatnie opalona. Tego roku nie dopisało jeszcze słoneczko. Lubi się opalać i lubi być kobietą, ale nie jak kiedyś (nie jak kiedyś opalać się i nie jak kiedyś być kobietą) Teraz uważa bardziej na opalanie. Jej skóra stała się cieńsza, delikatna, a lata bezkarnego opalania nienajlepiej wpłynęły na jej obecny wygląd. Z kolei bycie kobietą w wieku 19 lat jest zupełnie inne niż w wieku 59.
Przechadza się po przystanku. W oczekiwaniu na tramwaj obserwuje tłum. Jest w nim prawie najstarsza.
- Prawie, stanowi różnicę – uśmiecha się do siebie, sarkastycznie dodając w myślach... na razie prawie.
- Ale za to ładnie ubrana – pociesza się.
- Jakby co i nie dam rady w tych szpilkach to mam w torebce równie pasujące do stroju balerinki – uśmiecha się do swojej przewidywalności .
- Tu, po przeciwnej stronie przystanku gdzie jest mały market przed wielu laty była knajpka z dancingiem. Ależ ja tam szalałam – przypomina sobie w myślach.
- Szkoda, że ją zlikwidowali ... chociaż to już bez znaczenia – zreflektowała się smutno.
- Tyle już za mną, o wiele więcej niż przede mną.
Część oczekujących zaczyna niecierpliwie ją przepychać, żeby dostać się do nadjeżdżającego właśnie tramwaju, a ona w swej zadumie tarasowała im jedno z przejść.
Uśmiecha się w dal, jak najpiękniej potrafi z przeprosinami na czerwonych wyzywająco ustach. To jednakże nie uspakaja emocji.
- No k...a , w lewo albo w prawo. Babsztyl jeden stanął jak ten kołek i stoi. Stoi, bo stary i ma czas. - dochodzi do jej (tego bardziej odstającego) ucha.
- Stary kołek to raczej już nie stoi, a na pewno już nie ma czasu – odpowiada zaczepnie kobieta usuwając się w bok, nie wyzbywając czarującego uśmiechu.
Wygolony po czubek głowy młodzian (jednakże z długą kitą umiejscowioną na tymże czubku) patrzy z góry ;-) na o głowę wyższą kobietą – masz problem ? - z takim samym wyrazem troski co i groźby – pyta i przysuwa się do kobiety (bynajmniej nie w celu nawiązania nici sympatycznego związku). Zamiast wsiadać do wagonu.
- Oj, chyba chłopak nie miał czasu nabyć dobrych manier i nie ma z pewnością (przynajmniej dziś) humoru – myśli kobieta szybko odskakując od młodziana i wsiadając (wszakże nie do tramwaju, na który czekała)
Zrobiło się jej gorąco. Przytrzymując poręczy siedzenia dość zgrabnie zdejmuje płaszczyk. Uwolniona od wierzchniego okrycia, czuje się swobodna choć jedzie w innym niż zamierzała kierunku. Tramwaj raptownie hamuje.
Unosi rękę i chwyta zwisający z góry uchwyt (pętla kojarzy jej się ze sznurem szubienicznym).
Luźny rękaw bluzki opada, odsłaniając rękę aż do ramienia, od wewnątrz dużo jaśniejszą niż z góry. Brak w niej sprężystości. Od pachy aż po łokieć ręka faluje zwisając jak połamane skrzydło ptaka, dodatkowo zamiast piórami obleczone ciastem naleśnikowym.
Kobieta jest niezadowolona. Chce ukryć ten dowód czasowy, ale musi się przecież trzymać. Dłonią drugiej ręki przytrzymuje torebkę i palto.
Na żadnym z palców nie ma złotej obrączki. Niebieści się za to plątanina żyłek widoczna przez opalony, z brunatnymi przebarwieniami słonecznymi naskórek.
Nie chce, żeby jej się ktoś przypatrywał. Opuszcza rękę trzymającą górną poręcz, a drugą osłania kawałkiem płaszczyka. Utrzymuje równowagę opierając się jedynie biodrem o bok oparcia krzesełka.
Jedzie bez trzymanki ;-)
Zwalnia się miejsce siedzące. Szybko (bez zbędnego zastanawiania się) zajmuje je.
Przystanek. Czas wysiąść,
- Jadę dalej, choć przesiadłam się do innego tramwaju. Pojadę jeszcze trochę – myśli Mariola nieustanie patrząc na swoją dłoń.
Uwielbiam Twoje wpisy, pewnie dlatego, że jesteśmy równolatkami.Masz talent literacki i ponadprzeciętny dar obserwacji. Jesteś bezlitosna w swoim prawdziwym przecież opisie, ale na szczęście trochę w Tobie waleczności i optymizmu, co też nas łączy!
OdpowiedzUsuńNo tak, 19 a 59 to różnica, sama ją odczuwam i też nie jestem tą sama osobą co 40 lat temu.
OdpowiedzUsuńSTARE zdjęcia o tym mi przypominają. Życie toczy się dalej, tu i teraz.
Ciekawie piszesz. A wiesz, że też tak dumnie nosiłam obrączkę na palcu i chciałam, żeby ja wszyscy widzieli. Młodość - szkoda, że tak szybko przemija.
Świetnie wyglądasz...pozdrawiam i miłej niedzieli życzę...
Ładny wygląd, podoba mi się bluzka i spodnie koloru druku. Zestaw jest piękne.
OdpowiedzUsuńTempus fugit... Też patrzę na zmiany w swoim ciele...Ale staram się nad tym zbyt długo nie zastanawiać..
OdpowiedzUsuńŚwietnie w tym płaszczyku wyglądasz:))
Zastanawiam się czy ,istnieje kobieta która nie ma kompleksów i nie widzi w starzeniu problemu...Mi przeszkadza zwolniony metabolizm ;-)Ciekawy post, bezsprzecznie nakłaniający do refleksji. W tej stylizacji przypominasz mi pewną brytyjską aktorkę, pozdrowionka!
OdpowiedzUsuńFantastycznie piszesz,powinnaś napisać książkę:)))jesteś bardzo elegancka:))wszystkie zauważamy różnicę,najważniejsze zaakceptować swój wiek starać sie być szczęśliwą:)))Pozdrawiam serdecznie:)))
OdpowiedzUsuńOdhaczam swoją obecność. Nie zawsze odhaczam, ale zawsze jestem.
OdpowiedzUsuńI coś Ci powiem, będę pisała i ja. (*_*)
___Tess.
Każdy wiek ma ponoć swoje zalety, ale czy to prawda. Do końca nie wiem :) Bardzo elegancki zestaw :)
OdpowiedzUsuńTekst fantastyczny, cudna pararela formalna. Wszystko co napisałaś to surowa prawda o czasie- gdyby słuchać Einsteina należy sie unieść ponad glob- tam czas zwalnia. hehe.
OdpowiedzUsuń